poniedziałek, 2 września 2013

"It's everything you wanted, it's everything you don't, It's one door swinging open and one door swinging closed, Some prayers find an answer, Some prayers never know"

Heeeiii!

Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam, że tyle nie pisałam, ale szlaban i tyle. 
No ale nareszcie się skończył, więc mogę Wam coś napisać :)

---

Dziś z rana dokonała się rzecz niemożliwa: wstałam o 7:30, co jest dostatecznie nieprawdopodobne, żeby w to nie uwierzyć. A jednak... kiedy Gummi Bear drze się na cały głośnik w komórce po drugiej stronie pokoju, to jest się w stanie zrobić wszystko, żeby tylko ten jazgot się skończył.

Mogę też pochwalić się, że jeszcze o 9:15 byłabym dozgonnie wdzięczna, jeśli ktoś pozwoliłby mi siąść w ławce. Ale cóż... przy prawie pięciuset osobach w jednym nie- gigantycznym kościele nawet dla, podobnież, wychudzonej drugo gimnazjalistki z grzywką brakuje miejsca.

No a w dodatku zamiast w spódnicy, w której nie da się chodzić po schodach, białej koszuli, zapiętej na ostatni guzik i balerinach, paradowałam po szkole i na Mszy w biało- czarnej sukience i trampkach, więc może to i lepiej, że byłam z tyłu. Ominął mnie ochrzan.



Poza tym co wyżej nie mam za dużo do gadania, bo prawie nic, oprócz pana od geografii i mojego miejsca mojej szafki w szatni się nie zmieniło. Wychowawczyni- nasza kochana, najlepsza na świcie, niezawodna Pani Agnieszka, która najwyraźniej zostaje z nami jeszcze na rok- bez zmian. W klasie ławka ta co zawsze- przed ostatnia w środkowym rzędzie, nadal z Monią po swojej prawej.

Do pełni szczęścia do końca tego tygodnia przyozdobię (czyt. zagracę i zabałaganię, tak, że wszystko będzie się wysypywać przy otwarciu) moją czerwoną szafeczkę na kod, którą wreszcie dostałam na górze, a nie na dole.


---

Moją dawnym nabytkiem, który pierwszy raz użyłam dzisiaj, była torebka, którą uwielbiam prawie tak jak niektóre buty :d
Zmieści z sześć, siedem zeszytów i jeden gruby kalendarz, telefon, pomadkę, kilka długopisów i inne duperele, które tam dzisiaj upchnęłam. A do tego wszystkiego ma bezkonkurencyjny kolor i jest podobna do "listonoszki", oraz jest z, jednego z dwóch, moich naj-ulubieńszych sklepow, czyli Reportera.









wtorek, 27 sierpnia 2013

"Never was a girl with a wicked mind But everything looks better When the sun goes down"

Heeeeeiii!



---

"Makbet nosi w sobie te stany, które w konsekwencji prowadzą do jego unicestwienia. Droga, przez którą przechodzi, zmienia nie tylko jego psychikę, ale i przestrzeń, którą się tak narkotycznie żywi. To pasmo pozornych szczęść i prawdziwych nieszczęść, w które zaplątuje się człowiek żądny władzy i sukcesu.
Pomocną dłoń na tej drodze podaje mu osoba najbliższa jaką jest Lady Makbet. To więcej niż podanie ręki, to raczej presja konsekwentnie realizowana przez bezwzględną kobietę, która świadoma swojej przewagi wynikającej z jej natury, mobilizuje bliską sobie osobę do dalszych szaleńczych decyzji. Obydwoje brną ku przepaści, na dnie której przegląda się w lustrze śmierć. To ona zbiera swoje żniwo w tej mrocznej komnacie, w której jedynym światłem jest odbita kropla krwi. Czerń i czerwień to symbole, przez które wędrują bohaterowie Szekspira, nieświadomi, że wypełniona barwą karminu otchłań topi ich w swoich odmętach. Niewinnie ujawniony na początku wydarzeń los, wieńczy klamra, która chciałoby się by była tylko snem. "

A opis to oczywiście... "Makbeta" (jakbyście byli nieco niekumaci i nie zauważyli pierwszego wyrazu w tekście)

W tymże przedstawieniu w PLL części 10 gra, któż by inny jak nie Spencer Hastings.

Moja ukochana bohaterka wspomniana już w zdaniu powyżej, ma chyba najbardziej przechlapane w tym tomie. Już nie raz przekonaliśmy się, że panna Hastings umie wpakować się w kłopoty. I to nie byle jakie.
Tym razem już na początku dowiadujemy się, że Spence pod naszą "nieobecność" przeszła na "złą stronę mocy". W ramach "rekompensaty"  to jej A. najbardziej nie odpuszcza i to ona zdecydowanie najbardziej obrywa.
Narkotyki, nękająca ją przyjaciółka, którą Spencer z pomocą Hanny wsadziła do kicia, zamieszanie z uczelnią, załamanie nerwowe, nękające ją wspomnienia wydarzeń z Jamajki, a na domiar złego musi jak najlepiej wczuć się w rolę Lady Makbet a w tym celu musi przypomnieć sobie Tabithę, Jamajkę i...noc, kiedy zginęła Alison. Bohaterka w którymś momencie wydaje się wycieńczona na psychice przez całe to zamieszanie. Ale przecież Spencer Hastings zawsze osiąga swoje ambicje, więc i jako Lady Makbet wypada znakomicie. Co prawda ze skutkiem takim, że cała jej psychika jest w strzępach, ale czego się nie robi dla osiągnięcia obranych celów...

To wszystko miało na celu przybliżenie Wam trochę kilku rzeczy oraz tego, że podobnież w moim rodzinnym mieście w najbliższym czasie będzie wystawiany Makbet. Byłabym naprawdę zadowolona, gdybym mogła nie nie pójść.

A gdyby ktoś nie mógł, to zapraszam w moje ślady- czyli po 10 część Pretty Little Liars do księgarni.
Ja mam w domu- czytam już drugi raz.

---


↑ Mam płaszczyk! Wiiiii!!!
Moja niezwykła sympatia do płaszczy ze skórzanymi rękawami, w końcu zyskała jakieś ucieleśnienie, które uwielbiam. Czekam tylko na jesień, żeby móc w nim chodzić na co dzień :)

Ps: Wielkie podziękowania dla babci i dziadka ;)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

"You´re better then the best". About friends. That's all.

Hei Hei!

Mam dla Was zdjęcia z "dżungli" w moim autficie na... wczoraj.
Tak, tak- nawaliłam.
Byłam u babci, zgrałam i przerobiłam zdjęcia, ale zostały tam na laptopie, bo nie miałam żadnego nośnika. no i...cały mój plan na post przepadł.

ALE!

Nadrabiam go dziś!

---


---

"Przyjaciółka – tak to właśnie ona buduje twój świat, daje Ci tysiące powodów do uśmiechu i to właśnie ona potrafi się śmiać z Tobą w chwilach kiedy do śmiechu, płakać w chwilach kiedy nie masz sił, a najważniejsze że potrafi być przy Tobie w dzień i noc milcząc, słuchając jak klniesz na życie. człowiek który ma taką przyjaciółką ma cholerne szczęście, bo nie każdy ją znajduje."

A raczej dostaje.

Pamiętacie może jak Stephenie Meyer opisała w Intruzie miłość?

"-Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest albo jej nie ma."

Z przyjaźnią też jest tak, że ona po prostu jest albo jej nie ma. Nie da się jej kupić. Ani znaleźć. Nie walczy się o nią. Nie stara.
Ją się dostaje.

Ktoś kiedyś zapytał mnie dlaczego my się z Klaudią w ogóle przyjaźnimy.
Jako argumenty podał, że wszystkie przyjaźnie z "zerówki" już dawno poszły w niepamięć, wszyscy z kumpli przeobrazili się w najgorszych wrogów, albo ludzie się zwyczajnie sobie znudzili, stracili swoje zaufanie albo się zmienili i już nie chcieli mieć ze sobą nawzajem do czynienia.
Dodał też, że my przecież gruntownie się od siebie różnimy. A Gośka to już dopełnia mieszankę wybuchową.

No i co z tego?- spytałam.

"No przecież jakim cudem wy się dogadujecie, pomagacie sobie, widujecie się na tyle często, żeby sobie mówić o wszystkim...?"

To takie śmieszne, ale my może nie wiemy o sobie wszystkiego. Nigdy nie będziemy. Każda z nas niesamowicie szybko się zmienia. To byłoby nie do ogarnięcia. 

A identyczność jest nudna. Jak długo da się zachwycać nad tymi samymi rzeczami i krytykować inne?
No właśnie.

A kłócić i przedstawiać swoje racje można w nieskończoność.

"To wy się kłócicie? Nigdy nikt nie widział..."

No bo to nie jest tak że my się kłócimy non stop i nic innego nie robimy.
To że się przyjaźnimy jest całą tęczą. No bo kto chciałby utknąć tylko w kolorze niebieskim? 

A my nie jesteśmy inne. Ten kto tak mówi jest w błędzie.

My się skrajnie różnimy.
Trzy zupełnie różne poglądy na ten sam temat.
Trzy punkty widzenia.
Trzy reakcje na jedno wydarzenie.
Trzy poglądy na życie.

No i każda uczy się od każdej.

"Ale czego?"

A tego właśnie, żeby spróbować się trochę zmienić. Polepszyć.

To jest tak, że Klaudia ma na wszystko totalną zlewkę. Ja znowu jestem przewrażliwiona na wszystko. A Gosia jest Gosią, która jest połączeniem skrajności. Ona jest "no life" + jak się do czegoś przywiąże to tak na sto procent.

A jak się to wszystko połączy to wychodzi na to, że jesteśmy dzięki temu dużo bogatsze emocjonalnie.
(Klaudia się mało się posikała jak usłyszała jak to ujęłam XD)

"No bo w końcu kiedyś ja przez cb będe miała bardziej na coś wyjebane, ty przezemnie bardziej będziesz się czymś przejmować. A od Gosi, to...hm... Gosia z nas dwóch zrobi troche mniej- lajfy, ale za to może też dzięki niej się do czegoś przywiążemy tak na amen"

Zapomniałyśmy wtedy wspomnieć czego Gosia może się od nas nauczyć, ale jak tak teraz myślę na tym nad kubkiem, a raczej prawie wiaderkiem z zieloną herbatą posłodzoną przeraźliwie słodkim sokiem malinowym, to dochodzę do wniosku, że ona mogła by się od nas nauczyć...żyć na bieżąco ;)

Poza tym to, że nawet nie widząc się nie wiadomo jak długo nie boimy się powiedzenia sobie naprawdę wszystkiego, to powinno mówić samo za siebie.
No i te historie, przy których miałyśmy takie odwalanie, że ktoś spadł na podłogę, ale już nie pamiętam kto, są na to najlepszym dowodem.

"You make me smile like the sun
Fall out of bed sing like bird

Dizzy in my head spin like a record
Crazy on a Sunday night
You make me dance like a fool
Forget how to breathe
Shine like gold buzz like a bee
Just the thought of you can drive me wild
Ohh you make me smile"

I okazuje się, że nawet największe problemy mają rozwiązanie.
Że telefon da się odebrać nawet w środku nocy.
Że można straszyć ludzi w autobusie swoim śmiechem z niczego.
Chodzić jak pijane nie mogąc przestać się rechotać.
Wpadać w tarapaty pod galeriami i w windach.

Że żyje się lepiej kiedy się Was ma, to przede wszystkim!


---













niedziela, 25 sierpnia 2013

The Butterfly Project. "Like you have me. And I want you in my life"

Hei!!!



Ostatnio w sieci, na blogach, twitterze, fb i ogólnie... w sieci, dużo się słyszy o Butterfly Project dla osób, które się samo-okaleczają i tych, którzy starają się ich wesprzeć.

Najpierw trzeba sobie wyjaśnić parę spraw...

Po pierwsze, jęsli mówimy o samo okaleczaniu, to wiedzmy też, ze dotyczy ono osób ze słabą psychiką, osób, które są odrzucane przez bliskich, które są hejtowane, wyśmiewane, tępione, które mają problem z własnym ciałem, które zostawił chłopak/dziewczyna, albo tez osób, których druga połówka jest tak daleko od nich, że sobie z tym nie radzą.

Niektórzy ludzie...
Większość ludzi wyśmiewa się z "pijaków". Czemu? No właśnie niczemu.
To są osoby chore. Trzeba sobie uświadomić, że skoro są chorzy, to potrzeba im pomocy specjalistów, a nie gwoździa do trumny.
Nie potrzeba im bójek. Kłutni. Pieniędzy na alkohol. Wyśmiewców.
Oni potrzebują pomocy. Ręki, która poprowadzi ich na lepsza drogę. Wsparcia. Pomocy- jeszcze raz.

A samobójcy?

"No, samobójcy, to powinni się pozabijać i spokój byłby bez takich- nie było by problemu...
Oni są dziwni...
A po co to się robi w ogóle...?
To oni nie mają mózgu, że tacy głupi są?
To tchórze...
Oni się po prostu wszystkiego boją...
No to mówię, niech się pozabijają, spokój będzie, a tak to tylko wszystkich denerwują..."

NIE!!!!!

To nie jest tak, że oni są głupi, że nie mają mózgu, że są dziwni czy przestraszeni. Oni są chorzy. Są chorzy i uzależnieni.

Tchórze, powiadacie...? A ile z Was miało by w sobie odwagę skończyć z życiem? Tak po prostu... się nie obudzić? Wziąć ostatni oddech i nie zaczerpnąć następnego? Być gotowym, na to że ręka Wam się omsknie i tętnica pójdzie?
Nikt.
A oni są zaskakująco odważni, żeby skończyć to wszystko.

Ale czemu nikt nie pomoże im nabrać odwagi, żeby zobaczyć czy jutro nie będzie lepiej? Że można być szczęśliwym? Być kimś, o którym mówi się, że cieszy się życiem?

Życie to najpiękniejszy prezent od Losu.

A żeby było jeszcze bardziej dobitnie, to mogę powiedzieć, że nie wiemy co wydarzy się jutro, a żeby się o tym przekonać musimy...przeżyć do tego cholernego jutra.

"Spoj­rzałeś kiedyś w zapłaka­ne oczy przyszłego sa­mobójcy? 
I co w nich zobaczyłeś?
Co po­myślałeś o tym człowieku widząc go?"


Ból. To jest coś co łączy każdego amatora żyletek, noży i innych ciężkich sprzętów. Przeogromny ból i żal do samego siebie, że nie umie już nic innego zrobić.

A kiedy psychikę mamy już rozrzuconą na strzępki, to myślimy, że robiąc sobie krzywdę fizyczną, odciążymy głowę.
Nie, nie odciążymy.

"Sa­mobójcy to zwyk­li egoiści... od­bierając so­bie życie myślą tyl­ko o tym, żeby już tyl­ko jak naj­krócej cier­pieć... a za­pomi­nają o tych, którzy przez nich będą cier­pieć całe życie... "

Bo co z tego, że ktoś będzie cierpieć bardziej niż ty jeśli cię straci?
Co z tego, że będzie czuł się winny za to co zrobiłeś?
Że straci zupełnie zdrowy rozum...
że być może pociągniesz go za sobą?

Czy wtedy też będziesz czuł taki błogi spokój jak wtedy kiedy krew skapuje z twojego nadgarstka?

Kiedy następnym razem sięgniesz po sznurek i wypatrzysz jakiś punkt zawieszenia, zobaczysz jak żyletka lśni w twojej dłoni, albo staniesz na skraju urwiska...

zamknij oczy i wyobraź sobie twój pogrzeb. Tak- twój. No bo kto w końcu chce się zabić, ja czy ty?

Co widzisz...?

Nie, na pewno nie jest tak, że nikogo nie ma...

kogo widzisz...?
ktoś w końcu na pewno przyjdzie...
co on teraz czuje...?

ból?
O tak- i to jeszcze większy niż ty, zanim robisz to co robisz.

czy ten ktoś płacze?
I to jak! Jak ktoś komu wyrwano siłą kawałek duszy ma nie płakać...

Tak. Nie patrz w ten monitor jakbyś był głupi, bo nie jesteś i wiesz co właśnie zrobiłeś

zadałeś ból stokroć silniejszy, niż sobie samemu.

Dlaczego jesteś taki niesprawiedliwy?

Dlaczego sobie pozwoliłeś odejść z własnego wyboru, a skazujesz tą osobę na cierpienie przez całe jej życie?

Zabiłeś jej duszę. 
Więc nie możesz odejść w spokoju, jesteś mordercą. A tacy chyba zasługują na karę...nie sądzisz?

Samobójcy nie idą do piekła za odebranie życia samemu sobie, tylko za odebranie duszy temu kto ich kocha. Za to płacą najwyższą stawkę.

I o to chodzi w Butterfly Project. To nie jest tak, że jeśli przetniesz Motyla, to on umiera.
Nie.
Bo co dla ciebie tak naprawdę znaczy jakiś głupi ślad flamastra na ręce?
Nic. Prawda?

No, prawda, prawda.

Ale pomyśl teraz, że osoba, której imienia jest Twój motyl ma duszę.
A to jej dusza ma skrzydła.
Człowiek z duszą jest jak motyl, który ma skrzydła. 
I kiedy tniesz po ręce, nie zabijasz tego motyla.
On żyje, ale podciąłeś mu skrzydła.
On już ich nie ma. Nie ma duszy.
Ona leży zakrwawiona na podłodze obok ciebie.
A co jest wart motyl bez skrzydeł?
Nie jest warty niczego. To tylko robal. Paskudny robal.
Czy więc jesteś gotów zmienić osobę, którą kochasz i która kocha ciebie, z pięknego pazia królowej w obrzydliwą glistę?

The Butterfly Project to próba. Próba, czy kiedy sprawy zajdą za daleko, będziesz umiał zostać mordercą...

---


---

Żeby brać udział w tym projekcie wystarczy chcieć.
To nie jest projekt tylko dla osób zabijających się na raty, ale też dla tych którzy starają się ich wesprzeć.

---

ZASADY:
1. Kiedy czujesz, że chcesz się pociąć, weź marker lub długopis i narysuj motyla na skórze, w miejscu gdzie występuje samookaleczenie.
2. Nazwij motyla imieniem ukochanej osoby lub kogoś kto jest dla ciebie na prawdę bardzo ważny. 
3.NIE zmywaj swojego motyla.
4.Jeśli potniesz się zanim motyla już nie będzie na twojej ręce to umiera. Jeżeli nie potniesz się to żyje. 
5. Jeśli masz więcej niż jeden, cięcie się zabija je wszystkie.
6.Inna osoba może narysować motyla na tobie. Te motyle są wyjątkowe. Dbaj o nie. 
7.Nawet jeśli się nie tniesz, nie krępuj się narysować jakiegokolwiek motyla, aby pokazać swoje poparcie.  Jeśli to zrobisz  nazwij go imieniem kogoś kto teraz cierpi. Pokaż mu go.  To może pomóc. 

---

Cóż, w tym miejscu mogę już tylko życzyć Wam powodzenia, w nie-byciu mordercami, Moi Kochani Samobójcy!

---

motylek na moim nadgarstku, osoba do której przede wszystkim kieruję ten post, i której usilnie staram się pomóc wie, że ten motyl jest dla niej...



sobota, 24 sierpnia 2013

"Found myself in the fire burned hills, In the land of a billion lights"

 Heeei!

 

Rok szkolny jest niby bliżej niż dalej, ale chyba dalej nie czuje się wypoczęta na tyle, żeby wrócić. Jeśli cały lipiecowy "harmonogram" miałam wypełniony po brzegi, to ten sierpniowy nie trzyma się kupy. Wszystko est robione na hop-siup i aż nadto spontanicznie, co chyba bardziej męczy niż kilkunasto- godzinne tarabanienie się samochodem. No przy trybie życia pt. "dwie godziny przed podróżą dowiaduje się, że wyjeżdżam" nie bardzo da się uspokoić od gonienia za czymś i zdążania na godziny, ale nie narzekam, bo wakacje miałam całkiem zabawne i na pewno będzie parę rzeczy do wspominania.

Ze dwie godziny temu skończyłam sesję z jamniczkiem babci. Jestem tu już od południa i zdążyłam zrobić dosyć dużo, dosyć dobrych zdjęć ze wszystkimi. Nie jadłam jeszcze kolacji, ale zapowiada się na to, że przesunę ją sobie na po- 22. Na razie przerabiam to co dzisiaj udało mi się uwiecznić i rozpisuje notatki. Trochę się zrobiło chłodnawo na tarasie. Jak się przeziębię to w domu będzie dym. Niestety nic nie poradzę, że oglądanie liliowo- sinego zachodu, jest bardziej absorbujące niż smarowanie bułek dżemem. Tyle tego dobrego, bo już mnie przekupują jedzeniem, żebym tylko weszła do środka. No dobra może i mam palce przemarznięte, że coś, a do szczęśliwego guza na pół nogi nie potrzeba mi jeszcze grypy na początek szkoły, ale wystarczyłby mi kocyk i herbata i mogę tu zostać na całą noc. 
Babcia nie dała się przekupić, macie zdjęcia, a ja idę się zagrzać. PA!




 Jak możecie zobaczyć na tych zdjęciach (a jak lepiej będziecie mogli to zobaczyć jutro) ja i proste włosy nie jesteśmy sobie pisani. A o prostowaniu moich strąków codziennie nie ma mowy, więc: witajcie kręcone włosy, bo wilgoć! :)

---


czwartek, 22 sierpnia 2013

"I put my faith in something unknown, I'm living on such sweet nothing, But I'm tired of hope with nothing to hold"

Hei Heiii!

Trochę się bałam o tą moją łepetynkę dzisiaj, ale jednak- jest grzywka, są krótsze włosy. 
Co prawda trzeba było je prostować jeszcze u fryzjera, bo po suszeniu zrobiły mi się takie skręcono- zmierzwione pukle. A największy plus jest taki, że moje kłaczki teraz cudnie pachną odżywką, którą zamierzam zdobyć. Monika świadkiem, że przez pół dnia co chwilkę sprawdzałam czy jeszcze pachną. Strasznie mi się podobają moje włosy po tej odżywce.
A co do cieniowania to zobaczcie sami:


Bardzo Was przepraszam, że zdjęcia mają taką tragiczną jakość, ale wróciłam dosyć późno do domu i zaczynało się ściemniać, kiedy je robiłam i to jeszcze w parówkowej- koszulce odnośnie której było śmiechowo na w-f-ie :D

---


---

Na śniadanko miałam jeszcze gorącą, nacinaną drożdżówkę z wiśniami i marcepanem, wielkie ciastko czekoladowe i Latte w wysokiej szklance, z nieprzepisową ilością brązowego cukru zamieszanego dłuuugaśną łyżeczką . A wszystko to zjedzone na białym stoliku barowym w McCafe. No nie ma co-śniadanko mi się udało, bo byłam niemalże wygłodzona- od 9:30 bez jedzenia do prawie trzynastej, to dla mnie istna katorga. Którą... nadrobiłam katastrofalną ilością cukru, ale to już trudno. Wakacje w końcu jeszcze są!